Wiedziałam, że tak będzie. I jakże się cieszę, że nie pozwoliłam sobie na jakiekolwiek grzeszki. No dobra. Zjadłam może ze dwa lody w postaci sorbetu, ale kaloryczność się zgadzała więc uznaję, że grzechów nie było. Poza tym, słyszałam kiedyś o pewnym kolesiu, który objadał się Fast foodami a i tak miał ogólny bilans energetyczny na minusie i schudł. Nie znaczy to, że chcę siebie tłumaczyć – ależ skąd. Chcę jednak uświadomić Wam, że nie ma wielkiej tragedii, kiedy zdarzy nam się zjeść coś z zakazanej listy – oby nie za dużo. No to jakie są moje obecne wyniki?
Minus 14 kilo
A nawet trochę więcej, właściwie to prawie 14,5 chociaż nie
zeszła ze mnie jeszcze cała woda więc myślę, że będzie nawet i więcej. Nie wiem
już nawet który to tydzień odchudzania. Nie liczę dni – przestałam jakiś czas
temu. Po prostu żyję sobie z dnia na dzień, a dieta przestała być dla mnie
dietą. Wiem co mogę jeść, co omijać szerokim łukiem. Z przyjemnością przeglądam
się w lustrze i kupuję wciąż mniejsze ciuszki. Zebrałam wczoraj wszystko, co
jest już mi za duże i miałam zamiar wynieść na strych albo wcisnąć gdzieś kąt garderoby jednak stwierdziłam, że nie
zrobię tego, bo co będzie jeśli przyjdzie mi na myśl wracać do poprzedniego
rozmiaru? Niema ciuchów, nie ma powrotu do przeszłości – o! nie wyrzucę ich
oczywiście. To ciuszki, które mogę sprzedać w dobrej cenie – fajne, popularne
marki, dość drogie, wystawię pewno na allegro i kupię sobie za odzyskane
pieniądze coś nowego.
CZy robić dalsze podsumowania?
Właściwie z tygodnia na tydzień zmienia się tylko moje
zapotrzebowanie na kalorie, bo zmienia się też moje BMI. No i waga. Nic więcej.
Zastanawiam się więc, czy robić dalej te podsumowania co tydzień, czy na
przykład „rozliczyć się” z Wami i ze
sobą następnym razem dopiero na koniec czerwca. Może wtedy efekty będą się
wydawały być bardziej spektakularne. Chciałabym schudnąć do końca czerwca
jeszcze 3-4 kilogramy. Czy się uda? Zobaczymy. Jedno jest pewne, na pewno nie
zrezygnuję (jeszcze) z Trizera. Bo ja wciąż mam wrażenie, że to właśnie te
tabsy dają mi taką motywację. A później – kiedy zrzucę już wszystkie zbędne
kilogramy, zaserwuję sobie tak zwaną dietę stabilizującą :) Chociaż do tego
czasu jeszcze chwila…. To ja już jestem z siebie bardzo dumna. I tak mi ze sobą
dobrze.. zawsze do tego dążyłam. Uwielbiam swoje obecne życie – kocham je
jeszcze bardziej niż wcześniej. Wlaściwie mocniej z każdym dniem. I niech to
będzie puenta dzisiejszego wpisu.
Widzicie… nazwa mojego bloga – wrzuciłam do niej celowo
nazwę własną suplementu, z którego korzystam. Pomyślałam sobie – jak nie
pomoże, to obsmaruję markę równo, żeby Was przestrzec ;) Cóż no.. stało się
zupełnie odwrotnie. I mogę o Trizerze pisać wyłącznie w samych superlatywach.
Co mnie cieszy, i może ucieszy również Was, przecież jest mnóstwo osób, które chcą
schudnąć, a nie mają motywacji. Trizer może Wam pomóc – tak jak mi :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz